Dwa lata temu razem z mieszkańcami Kodnia, Żeszczynki i kilku innych wsi, wziąłem udział w proteście przeciwko ekspansji przemysłowych ferm drobiu na wschodzie Polski. Wkrótce po tym koncern Wipasz skierował przeciwko mnie prywatny akt oskarżenia.
Przed sądem stanął również mieszkaniec gminy Drelów, który na proteście nie mówił jednak o obawach o przyszłość, ale o swoich doświadczeniach, o codziennym życiu w sąsiedztwie już istniejących nowoczesnych kurników.
Polskie prawo, które powinno chronić mieszkańców wsi, środowisko i zwierzęta, od dawna nie nadąża za rosnącą skalą produkcji. Kontrole przemysłowych ferm rzadko odzwierciedlają rzeczywistą skalę problemu. A mimo to – albo właśnie dlatego – próbowano nam teraz odebrać jedyne narzędzie, jakie mamy w tej nierównej walce: nasz głos.
Dziś, po dwóch latach sądowej walki, zostałem oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Wyrok nie jest prawomocny, ale dla mnie, społeczności wiejskich, aktywistek i aktywistów, to coś więcej niż formalność. To znak, że protest, sprzeciw, wyrażanie wątpliwości i mówienie głośno o związanych z przemysłowym chowem zagrożeniach, mają sens.

(Fot. Tomasz Ogrodowczyk)
Przez te dwa lata wspierali mnie mieszkańcy Kodnia, Kopytowa, Kątów, Żeszczynki i Kwasówki, którzy pojawiali się na protestach, zeznawali w mojej sprawie, wspierali mnie słowem i obecnością. Byli też ze mną aktywiści i aktywistki z Otwartych Klatek oraz mecenas Aleksandra Kursa, której zawdzięczam wsparcie prawne.
Ta sprawa nigdy nie była tylko o mnie. To była próba uderzenia w ludzi, którzy mówią: nie zgadzamy się na degradację naszej przestrzeni, naszego powietrza, naszej codzienności. Mieszkańcy wsi, którzy podejmują walkę z przemysłowymi fermami, zmuszani są do odnajdywania się w sytuacjach, które są dla nich całkowicie obce. Nie planowali nigdy angażować się w protesty. To nie jest ich żywioł. A jednak walczą, pomimo prób zastraszenia i ciążącej na nich presji. I dlatego to zwycięstwo jest Wasze.

Po ogłoszeniu wyroku spotkaliśmy się by wspólnie świętować, ale też podsumować wszystko, co wydarzyło się od czasu protestu w Międzyrzecu Podlaskim. Dla mieszkańców było to pierwsze tak trudne zderzenie z mechanizmami decyzyjnymi, które pozostają poza ich wpływem, choć przecież bezpośrednio kształtują ich codzienność. To właśnie oni – mieszkańcy małych miejscowości – ponoszą konsekwencje decyzji podejmowanych z dala od ich domów, nie tylko w Warszawie, ale i na szczeblu lokalnym. Pomijani w konsultacjach społecznych, w planowaniu inwestycji, które trwale zmieniają krajobraz oraz rytm codzienności. Ten ciężar – nieplanowany, niechciany, narzucony – muszą nieść w imię cudzych interesów, uwznioślanych narracją o “bezpieczeństwie żywnościowym”.
To jeszcze nie koniec tej historii, ale moment, w którym chciałbym się zatrzymać i podziękować za wszystkie wspólne działania i otrzymane wsparcie. To małe zwycięstwo daje nadzieję, że coś się jednak zmienia, a głos społeczny zaczyna znaczyć więcej.